Przejdź do treści

Konferencja o stygmatach św. Franciszka – o. Jozafat Gohly OFM

SYTGMATYZACJA, JAKO DOPEŁNIENIE MIŁOŚCI FRANCISZKA DO KRZYŻA

Jozafat R. Gohly OFM

Z racji jubileuszu 800-lecia stygmatów św. Franciszka również podczas tego spotkania poświęcimy czas na analizę tego wydarzenia. Zatrzymamy się na miłości św. Franciszka do krzyża oraz na stygmatyzacji, którą odczytujemy jako dopełnienie miłości św. Franciszka do Chrystusa ukrzyżowanego. Spojrzymy na to w kontekście dzieł sztuki, które te zagadnienia przedstawiają.

FRANCISZKOWA MIŁOŚĆ DO KRZYŻA

Krzyż miał niewątpliwie wielkie znaczenie dla św. Franciszka i wpłynął mocno na jego duchowość. Pierwsze spotkanie Franciszka z krzyżem miało miejsce jeszcze przed jego nawróceniem, kiedy wstępuje do kościółka San Damiano i tam z ikony krzyża słyszy słowa: „Franciszku idź i odbuduj mój kościół. Począwszy od owej godziny, jego serce zostało tak zranione i uwrażliwione na wspomnienie męki Pańskiej, że przez całe dalsze życie nosił w swoim sercu stygmaty Pana Jezusa” (Traktat o cudach 2). Już w tym pierwszym spotkaniu Franciszka z krzyżem w San Damiano jest mowa o stygmatach. To pierwsze spotkanie z ukrzyżowanym wycisnęło je w sposób niewidzialny w sercu i we wnętrzu Franciszka.

„Nowy człowiek, Franciszek, zajaśniał nowym i zdumiewającym cudem, kiedy za szczególnym przywilejem, nie udzielanym w ubiegłych stuleciach, został odznaczony czyli ozdobiony świętymi stygmatami i w swym śmiertelnym ciele upodobniony do ciała Ukrzyżowanego. Cokolwiek by o tym powiedział język ludzki, będzie mniejsze od chwały, jaka mu należy. […] Wszystkie dążenia męża Bożego, tak publiczne, jak prywatne, obracały się wokół krzyża Pańskiego; i od samego początku jego rycerskiej służby Ukrzyżowanemu rozbłyskały wokół niego różne tajemnice krzyża.” (Traktat o cudach 2).

Sam strój, który przyjął dla swojego zakonu to znak krzyża. Jak pisze Celano: „A czyż kryjąc się w krzyżu, nie przyjął habitu pokuty, przedstawiającego obraz krzyża? Taki habit bardzo dobrze odpowiadał jego zamiarowi, gdyż pobudzał go do gorliwości w ubóstwie, wszakże jeszcze bardziej święty potwierdzał w nim tajemnicę krzyża. Albowiem jak jego duch odział się w Chrystusa ukrzyżowanego na wewnątrz, tak całe jego ciało ubrało się w krzyż Chrystusowy na zewnątrz.” (Tamże).

Jego dusza czuła wielkie współczucie dla boskiego cierpienia, które często czuł. Nie mógł powstrzymać westchnień i lamentów. Uciekał od towarzystwa ludzi, szukał samotności i rozmawiał ze Zbawicielem, jakby widział Go przed sobą fizycznymi oczami. W krzyżu Franciszek znajduje nie tylko największe cierpienie, ale również wyraz Miłości Boga do człowieka. Prawdziwa i doskonała radość wypływa tylko z prawdziwej i doskonałej Miłości. W dialogu z br. Leonem, którego nazywa „owieczką Bożą”, mówi o zniesieniu wszystkich cierpień i doświadczeń myśląc o mękach Chrystusa: „[…] jeśli to wszystko zniesiemy pogodnie, myśląc o mękach Chrystusa błogosławionego, które winniśmy ścierpieć dla miłości Jego, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała. Przeto słuchaj końca, bracie Leonie. Ponad wszystkimi łaski i dary Ducha Świętego, których Chrystus udziela przyjaciołom swoim, jest pokonanie samego siebie i chętne dla miłości Chrystusa znoszenie mąk, krzywd, obelg i udręczeń. Z żadnych bowiem innych darów Bożych nie możemy się chlubić, gdyż nie są nasze, jeno Boże.” (Kwiatki św. Franciszka, 8).

To przede wszystkim głębokie współczucie dla cierpienia Chrystusa zainspirowało sztukę do przedstawienia św. Franciszka z krzyżem.  Do dziś w sztuce oprócz stygmatów, które wyróżniają tylko Franciszka, używa się krzyża jako znaku odróżniającego Franciszka od innych świętych. Dlatego też od początku sztuka skojarzyła Biedaczynę z ukrzyżowaniem Chrystusa i wyznaczyła mu miejsce pod krzyżem, które często zajmowała Maria Magdalena.

Jedno z takich przedstawień św. Franciszka z Ukrzyżowanym znajdziemy w dominikańskim klasztorze św. Marka we Florencji. Zawdzięczamy ten obraz florenckiemu malarzowi Fra Angelico z Fiesole (1387-1455). Franciszek nie jest jedyną postacią pod krzyżem, ale jest jednym z wielu, choć wyróżniających się postaci. Fra Angelico – pobożny dominikanin, który według starej relacji potrafił malować obrazy ukrzyżowania jedynie przez łzy, miał usposobienie bliskie św. Franciszkowi, stworzył jeden z najpiękniejszych obrazów naszego świętego w kapitularzu klasztoru św. Marka we Florencji, gdzie ozdabiał cele zakonne malowidłami przez 12 lata. W scenie ukrzyżowania zgromadził pod krzyżem około dwudziestu bohaterów duchowych, głównie założycieli zakonów, a także postacie biblijne, m.in.: Benedykta, Bernarda, Dominika, Franciszka. Każdy z nich przyjmuje inną postawę. Święci są zajęci różnymi sprawami, nie koniecznie zwróceni są w stronę Ukrzyżowanego. Pobożny artysta prawdopodobnie najlepiej spisał się w przypadku serafickiego świętego. Św. Franciszek ukazany jest w postawie klęczącej jako piąta postać z lewej strony krzyża. Klęczy tak zwyczajnie, tak naturalnie, tak całkowicie przepełniony widokiem ukrzyżowanego Chrystusa! Patrzy na Niego nieruchomym wzrokiem, jakby chciał oczami zobaczyć i równocześnie odczuć w sobie cierpienie Pana. Zanurzony w kontemplacji ukrzyżowanej miłości, zapomina o całym otaczającym go świecie, a jego wzrok jest jakby utkwiony w Zbawicielu.

Inna jest wizja nordyckiego mistrza sztuki renesansu, Anthony’ego van Dycka (1599-1641), który wielokrotnie portretował m.in. św. Franciszka. Szkic tego obrazu znajduje się w galerii Lichtensteinów w Wiedniu. Jak w przypadku obrazu Fra Angelico, wydaje się, że święty Franciszek właśnie oddał się cichej kontemplacji. Serce jego napełniło się taką miłością i nie mógł już trzymać się z daleka od krzyża. Zrywa się, pędzi do krzyża, prawą ręką chwyta przebite stopy Zbawiciela, lewą zaś kładzie z wielkim uczuciem na sercu i spogląda na Ukrzyżowanego z wyrazem niewysłowionego współczucia. Na obrazie wyraźnie podkreślona jest postać świętego serafickiego. Podkreśla to jego postawa, jasne światło opadające na jego habit, jego oblicze. Można odnieść wrażenie, że Franciszek – poza Chrystusem, jest główną postacią obrazu. Uwagę zwraca na niego także kapitan na koniu z prawej strony w tle, który odwraca się by zobaczyć Biedaczynę pod krzyżem. Grupa osób po przeciwnej stronie krzyża: Matka Boża, Maria Magdalena i Jan, nie jest pozbawiona pewnej teatralnej pozy. U stóp krzyża znajduje się potężna czaszka, którą często widzimy na obrazach św. Franciszka od czasów renesansu.

Fra Angelico zgromadził pod krzyżem dwudziestu świętych mężów. Wszyscy oni mieli Chrystusa w swoich sercach i głosili Go słowami. Bardziej niż niejeden z nich, czynił to Seraficki Ojciec z Asyżu. Dlatego pozwolono mu nie tylko patrzeć na ukrzyżowanego, ale także spocząć w jego ramionach i być blisko serca Jezusowego. Chrystus odwzajemnia swoją miłość najczulej jak może. Tak przynajmniej wynika z jednego z najpiękniejszych obrazów w Hiszpanii – mamy na myśli znany obraz Bartholome Esteban Murillo (1617-1682): „Święty Franciszek w objęciach Ukrzyżowanego” (1668).

Murillo umieszcza krzyż w skalistym krajobrazie, dzikie burzowe chmury otaczają ciemne niebo i potęgują poważny, melancholijny nastrój. Franciszek, który jedną nogą stoi na kuli ziemskiej i odpycha ją na znak pogardy, obiema rękami trzyma Zbawiciela, jakby nigdy nie chciał Go wypuścić z rąk. Pan Jezus rozluźnia prawe ramię, obejmuje nim świętego, przyciska go do zranionego boku i umierając, patrzy w jego tęskne oczy. Dwaj aniołowie trzymają księgę z napisem: „Kto nie wyrzeka się wszystkiego, nie może być moim uczniem.” (Łk 14,33). Głębia wyrażonego tu uczucia wywiera niezatarte wrażenie w sercu widza. Obraz znalazł szerokie rozpowszechnienie w niezliczonych reprodukcjach i rozsławił nazwisko Murillo w najszerszych kręgach. Sztuka malarska i rzeźbiarska często powtarzała ten obraz. Mamy także we Wrocławiu-Karłowicach piękną pełnoplastyczną rzeźbę z brązu wykonaną w Berlinie w 1909 r. Figura stoi na placu przed klasztorem franciszkanów.

Jeszcze jedno przedstawienie, nad którym chcemy się zatrzymać to św. Franciszek pogrążony w modlitwie. Autorem dzieła jest Michelangelo Merisi da Caravaggio (1571-1610). Obraz znajduje się w muzeum w Cremonie.

Caravaggio przedstawia na płótnie świętego Franciszka w samotnej pobożności spowitej nieprzeniknioną ciemnością. Światło i ciemność to styl Caravaggio. Franciszek pogrążony jest w myślach, ze zmarszczonymi brwiami. Święty klęczy w pozycji medytacyjnej, a jego głowa i broda spoczywają na złączonych dłoniach. Wzrok Franciszka jest stale skupiony w dół, w kierunku krucyfiksu starannie umieszczonego na księdze Ewangelii. Po lewej stronie, na tej samej gładkiej kamiennej półce, umieszczona została czaszka.

Te trzy elementy były często przedstawiane na renesansowych obrazach św. Franciszka z Asyżu: krucyfiks i księga były tradycyjnymi symbolami odpowiednio Chrystusa i Pisma Świętego, podczas gdy czaszka jest uniwersalnym symbolem śmiertelności. Czaszka mówi o kruchość życia i nieuchronność śmierci. Wydaje się, że Caravaggio celowo ułożył te trzy symbole w rodzaj „martwej natury” Męki Pańskiej z centralnym naciskiem na Krzyż Chrystusa, zgodnie z głębokim nabożeństwem Franciszka do ukrzyżowanego Chrystusa. Umieszczenie krucyfiksu z otwartą Biblią i okładką spoczywającą na czaszce jest wyjątkowe w ikonografii franciszkańskiej. Święty medytuje nad krucyfiksem, który wydaje się być synonimem otwartej przed nim księgi. To niezwykłe zestawienie Krzyża Świętego nad otwartą księgą mocno przypomina franciszkańską myśl o „księdze Krzyża”.

Bonawentura opisując pierwszą wspólnotę braci pisze: „Zamiast tych ksiąg [liturgicznych] rozważali dniem i nocą księgę Krzyża, ciągle się w nią wpatrując, pouczeni przykładem i słowami Ojca, który ustawicznie mówił im o Krzyżu Chrystusowym.” (1 Bon 4,3). Nawet w konstytucjach kapucyńskich z 1536 r. jest wskazanie, by „nie nosić ze sobą wielu książek, aby bracia mogli studiować najdoskonalszą księgę – Krzyż”. Krzyż i księga na obrazie są ze sobą połączone, leżą jedno na drugim, ale krzyż ma pierwszeństwo – jest na księdze.

Trzecim elementem tego układu jest ludzka czaszka, która od lat jest odczytywana jako znak pokory i śmiertelności. Chociaż sam Franciszek nie postrzegałby czaszki wyłącznie jako symbolu fizycznej śmierci. Skoro w „Pieśni słonecznej” Franciszek mówi o „Siostrze śmierci”, to jest ona dla niego nie końcem, ale bramą do wiecznego raju. Śmierć jest drogą, którą trzeba podążać za Chrystusem do zmartwychwstania. Z racji, iż od wieków czaszka pod krzyżem była identyfikowana z czaszką Adama, należy też przyjąć, że Franciszek uważał czaszkę Adama za symbol śmierci, który otwiera drzwi do zmartwychwstania przez Chrystusa – 1 Kor 15,21-22: „Jak bowiem przez człowieka przyszła śmierć, tak też przez człowieka przyszło zmartwychwstanie. Albowiem jak wszyscy umierają w Adamie, tak wszyscy zostaną ożywieni w Chrystusie.”

Podsumowując tę część o miłości św. Franciszka do Ukrzyżowanego, to możemy przytoczyć słowa z listu do Galatów, wyrażającego cała postawę Biedaczyny z Asyżu: „Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata.” (Ga 6,14).

STYGMATYZACJA

Niezwykła miłość św. Franciszka do ukrzyżowanego Zbawiciela przyniosła mu nagrodę, która została mu przyznana jako pierwsza wśród świętych.

Hrabia Orlando, przyjaciel świętego, podarował braciom wysoką, odległą górę w Umbrii, zwaną La Verna lub Alwernia. Franciszek czasami udawał się tutaj z kilkoma braćmi, aby w samotności przestrzegać ścisłego postu.

Było to w roku 1224. Święty Franciszek wrócił do swej ukochanej Alwernii, aby tam odbyć czterdziestodniowy post ku czci Archanioła Michała, którego bardzo szanował. Oprócz br. Leona towarzyszyli mu tam bracia Masseo, Illuminat, Anioł i Sylwester. Rano o wyznaczonej godzinie budził go sokół krzykiem. Jeśli święty, którego siły wyczerpały się niemal całkowicie wskutek licznych cierpień, z powodu nadmiernego osłabienia nie był w stanie tak wcześnie wstać z twardego łoża, wówczas sokół zlitował się nad nim i przybywał jedną godzinę później.

Bonawentura w „Życiorysie większym św. Franciszka” w ten sposób opisuje wydarzenie stygmatyzacji: „Gdy więc unoszony żarem serafickich pragnień zdążył ku Bogu i współczującą słodyczą przemieniał się w Tego, który ze zbyt wielkiej miłości chciał być ukrzyżowany, któregoś ranka, około święta Podwyższenia Krzyża Świętego, podczas modlitwy na zboczu góry, zobaczył, że jeden Serafin mający sześć ognistych i błyszczących skrzydeł zstępuje z wysokości niebios. Skoro bardzo szybkim lotem przybył do miejsca, gdzie znajdował się mąż Boży i zawisł w powietrzu, pomiędzy skrzydłami ukazała się podobizna ukrzyżowanego człowieka, mającego ręce i nogi rozciągnięte na podobieństwo krzyża i do niego przybite. Dwa skrzydła wznosiły się ponad jego głową, dwa były rozciągnięte do lotu, a dwa okrywały całe ciało. Widząc to, Franciszek, bardzo się zdziwił, a mieszane uczucie smutku i radości przepełniło jego serce. Cieszył się wprawdzie z tak pięknego widoku, gdyż uważał, że Chrystus w postaci Serafina patrzy na niego, ale przybicie do krzyża mieczem współcierpiącego bólu przeszyło jego duszę (Łk 2,35). Przepełniony był ogromnym podziwem na widok tak tajemniczej wizji, że słabość męki w żaden sposób nie może się pogodzić z nieśmiertelnością serafickiego ducha. Dzięki objawieniu Pańskiemu zrozumiał jednak, że tego rodzaju wizja została ukazana jego oczom przez Opatrzność Bożą, aby przyjaciel Chrystusa poznał wcześniej, że nie przez męczeństwo ciała, lecz przez żar duszy ma być zupełnie przemieniony na podobieństwo Ukrzyżowanego Chrystusa. Znikająca wizja nie tylko rozpaliła przedziwny żar w jego sercu, ale i na jego ciele wycisnęła podobiznę nie mniej dziwnych znaków. Natychmiast zaczęły się pokazywać na jego rękach i nogach ślady gwoździ, które niedawno widział na podobiźnie ukrzyżowanego człowieka. Okazało się bowiem, że ręce i nogi zostały w środku przebite gwoźdźmi tak, że główki gwoździ było widać na wewnętrznej stronie rąk, a na górnej stóp, zaś ich ostre końce na stronach przeciwnych. Główki gwoździ w rękach i nogach były okrągłe i czarne, a ich wydłużone ostre końce, zagięte i jakby powtórnie wbite, wystając z ciała, unosiły się nad jego pozostałą częścią. Również prawy jego bok był jakby włócznią przebity, a krew wypływająca często z rany, plamiła habit i spodnie.” (1 Bon 13,3).

Był to szczyt jego cierpień, ale także ogrom łaski Bożej, którą Franciszek został obdarowany. Kiedy zszedł z góry Alwernia, nosił na swoim ciele stygmaty Chrystusa, odciśnięte ręką samego Wszechmogącego Boga.

To niezwykle wydarzenie w życiu świętego Franciszka podziałało silnie na wyobraźnię artystów i było wielokrotnie przedstawiane w sztuce. Żadne doświadczenie w życiu św. Franciszka nie było częściej ukazywane artystycznie niż stygmatyzacja. Należałoby również podkreślić, że scena ta była wymagana na podstawie ustawodawstwa zakonnego. Statuty prowincji wielkopolskiej w 1753 r. mówiły wprost, że w każdym kościele franciszkańskim ma być ołtarz z obrazem stygmatyzacji. Miał taki ołtarz wyznaczone miejsce w kościele, jako pierwszy przy łuku tęczy, najbliżej ołtarza głównego. Statuty określały również bardzo szczegółowo w jaki sposób ma być przedstawiona scena stygmatyzacji: „św. Ojca naszego Franciszka cudownie naznaczonego świętymi stygmatami przez Ukrzyżowanego Pana pod postacią Skrzydlatego Serafina, umieszczonego naprzeciw niego i pięcioma czerwonymi promieniami dotykającego pięć miejsc członków Świętego [powinna być] przedstawiona tylko tak, a nie inaczej” (A. Błachut). Jak popatrzymy teraz na kilka przykładów w historii sztuki, to zobaczymy, iż jest ona różnie przedstawiana.

Jedno z najstarszych przedstawień stygmatyzacji to fresk z asyskiej bazyliki górnej św. Franciszka namalowany przez włoskiego malarza i architekta oraz tercjarza franciszkańskiego Giotta di Bondone (ok. 1266-1337). Artysta sprostał oczekiwaniom franciszkanów, by obraz był namalowany z jak największą wyrazistością, oddając realizm zdarzenia, bez niejasności. Jest to jeden z tych przykładów stygmatyzacji, gdzie Chrystus w postaci Serafina nie jest przybity do krzyża. Chociaż skrzydła Serafina składają się w formie krzyża. Bonawentura nakazał wręcz, by w sztuce ukazywać Serafina w formie ukrzyżowanej, by w ten sposób nawiązać do ukrzyżowania. Także po to, aby przeciętny człowiek zrozumiał stygmatyzację, jako naznaczenie ranami Chrystusa. Czyniona tak, by w ten sposób potwierdzić, iż wizja miała miejsce w dzień Podwyższenia Krzyża Świętego. Franciszek ukazany został w postawie klęczącej, z uniesionymi nieco rękami i wzrokiem skierowanym w stronę Serafina. Te gesty rąk, które pojawiają się na niemal wszystkich obrazach są wyrazem żarliwej modlitwy. Gest ten wyraża również gotowość na przyjęcie darów, które Bóg przygotował dla człowieka. Pomiędzy ranami Serafina a ranami Franciszka zaznaczone są promienie wskazujące na przekazanie stygmatów. Całe wydarzenie osadzone jest w scenerii skalistego wzgórza, poprzecinanego wąwozami. Na pierwszym planie z prawej strony jedyny świadek tego wydarzenia – br. Leon, zatopiony w lekturze Pisma Świętego, wręcz nie uczestniczący w wizji. Na wielu obrazach stygmatyzacji malowano br. Leona jako świadka wydarzenia. Świadek potrzebny był, aby uwiarygodnić wydarzenie. Czasami malowano dwóch świadków. Br. Leon na obrazach był również wyrażeniem idei, iż w tym czasie istniał już zakon franciszkańskich. Tło stygmatyzacji oprócz przedstawionych postaci, stanowią również dwie kaplice – dwa domy. Wskazuje to na fakt, iż Franciszek był na pustelni, oddalony od pozostałych braci.

W sztuce polskiej mamy również przykłady bardzo starych fresków ukazujących stygmatyzację. W północnym skrzydle krużganków krakowskiej bazyliki franciszkanów znajduje się fresk ukazujący stygmatyzację św. Franciszka. Pochodzi on z okresu 1440-1450, a więc jest najstarszym znanym w Polsce przedstawieniem stygmatyzacji. W tym przypadku nie ma żadnego świadka tego wydarzenia (br. Leona). Jest tylko Franciszek i Serafin ze skrzydłami, który tym razem jest ukazany jako przybity do krzyża. W obrazach stygmatyzacji należy również zwrócić uwagę na sposób ukazywania promieni łączące rany Serafina i św. Franciszka. Czasami ukazywane one były jak w zwierciadle, przez lustrzane odwzorowanie obu postaci. Innym razem, dla podkreślenia autentyczności stygmatów, promienie były malowane bardzo realistycznie z promieniami łączącymi rany w rzeczywistym obrazie, np.: z lewej ręki Serafina biegnie promień na lewą rękę Franciszka, jak to jest pokazane w krakowskim fresku. „Scena stygmatyzacji w krużgankach umiejscowiona jest na tle zadrzewionego krajobrazu, linia horyzontu wysoka, po prawej stronie poniżej ukrzyżowanego serafina kościół, po lewej intrygujące zwierzę, określane przez historyków sztuki jako sarna, choć można by w nim zidentyfikować mitycznego i symbolicznego jednorożca. Postać samego Franciszka, którego postawa określana jest jako klęcząca, bardziej jednak przypomina mistycznego tancerza.” – jak to opisał dr Andrzej Zając OFMConv.

Inne przedstawienie stygmatyzacji widzimy w dziele miedziorytnika – mistrza E(ndres)a S(ilbernagel)a z XV w. (wcześniej znanym w historii sztuki jedynie pod inicjałami E.S., chociaż do końca nie wiadomo, czy rzeczywiście o tę osobę chodzi).

Święty Franciszek klęczy zwrócony w lewo, gdzie unoszący się w powietrzu krucyfiks z czterema serafickimi skrzydłami pojawia się w nieco karłowatej formie i odciska na nim stygmaty. Brat Leon śpi w tle, a jego twarz jest zacieniona przez opuszczony kaptur. Po obu stronach wznoszą się skały i drzewa, pomiędzy którymi w tle widać górski zamek. W oddali po prawej stronie widać miasto, po lewej wysoki kościół. Lewą stronę przedstawienia ożywia siedem papug. Jest to piękne, delikatne dzieło słynnego mistrza z jego późniejszego okresu.

Kolejne przykłady stygmatyzacji to dwaj malarze flamandzcy: Stygmatyzacja Jana van Eycka (1390-1441) i Rubensa.

Trzeba pamiętać, iż Jan van Eyck był bardzo dobrym portrecistą. Uznawany jest za jednego z twórców nowożytnego malarstwa portretowego. Widzimy to wyraźnie w obrazie stygmatyzacji. Franciszek i brat Leon w wykonaniu Jana van Eycka są dobrze namalowanymi głowami portretowymi holenderskich franciszkanów. Tak naprawdę wiemy, że na dwa lata przed śmiercią seraficki święty nie był nadal tak potężną postacią, jak go tu przedstawiono. Jego twarz i oczy również są zbyt pozbawione wyrazu, czy emocji, jak na tę wyjątkową godzinę. Niezbyt szczęśliwa jest także sytuacja brata Leona, który odwraca się plecami do swego duchowego ojca. Z jednej strony nie widzi stygmatyzacji, ale w sztuce przyjęło się by malować na stygmatyzacjach świadka, by w ten sposób potwierdzić autentyczność wydarzenia. Niemniej jednak obraz ze szkoły Jana van Eycka zasługuje na uwagę. Wydarzenie umieszczone zostało w górskiej scenerii. W oddali widoczne miasto. Serafin został ukazany ze skrzydłami, przybity do krzyża, ale nie ma zaznaczonych promieni z ran Serafina do ran Franciszka.

Jego wielki i jeszcze bardziej znany rodak, Peter Paul Rubens (1577-1640), wielokrotnie malował św. Franciszka, zarówno w modlitwie i ekstazie, jak i u stóp krzyża oraz podczas ostatniej komunii. W obrazie stygmatyzacji Rubensa z 1616 r. Franciszek, ubrany jest w połatany habit, klęczy na skale, pochłonięty kontemplacją ukrzyżowanego, którego wizerunek leży przed nim. Nagle obiekt jego miłosnych rozważań pojawia się nad nim w powietrzu, otoczony światłem. Zdumiony nieoczekiwanym pojawieniem się, mimowolnie odchyla nieco górną część ciała i szeroko rozkłada ramiona; rany są już widoczne na dłoniach. Brat Leon był tak przestraszony oślepiającym światłem, że z trudem utrzymywał się na nogach i zakrywał oczy dłonią, by chronić oczy od bijącego z wydarzenia światła. To potężne, silne postacie, jakich spodziewalibyśmy się po Rubensie. Nawet jeśli Franciszek i jego towarzysz nie do końca odpowiadają naszym oczekiwaniom, siła pojawienia się, która pozostawiła niezatarte ślady na ciele świętego, wyraża pełnię ekspresji we wspaniały sposób poprzez kolorystykę i całą kompozycję. Rubens jako pierwszy zaczął ukazywać Chrystusa w stygmatyzacji w naturalnej wielkości, a nie w karłowatej postaci, jak na wielu innych obrazach. W późniejszym okresie było wielu naśladowców Rubensa. Obraz pierwotnie znajdował się w kościele kapucynów w Kolonii, ale później trafił do tamtejszego Muzeum.

Ostatnie przedstawienie, jakie chcę pokazać odbiega nieco od przyjętych schematów ukazywania stygmatyzacji. To wspominany wcześniej Michelangelo Merisi da Caravaggio (1571-1610), który pięknie ukazał „Ekstazę św. Franciszka” na obrazie z ok. 1595 r., który obecnie znajduje się w USA w Hartford w stanie Connecticut. Caravaggio był prekursorem baroku i mistrzem ukazywania światłocienia. Ten  okres w historii był naznaczony mistycyzmem. W tym kierunku szli nie tylko jezuici pod wpływem św. Ignacego, ale również franciszkanie. Odzwierciedlenie tych klimatów znajdziemy również w sztuce. To jest jedne z przykładów tego. To pierwsze przedstawienie świętego w stanie ekstazy – „omdlenia”.

Brak Serafina na krzyżu, brak promieni stygmatów, brak br. Leona – świadka, wyraźny brak scenerii góry Alwerni. Caravaggio przedstawia św. Franciszka w pozycji leżącej, podtrzymywanego przez anioła. Takie ujęcie było bezprecedensowe w ikonografii franciszkańskiej. Do tego stopnia, iż niektórzy interpretują błędnie ten obraz jako śmierć św. Franciszka. Jest tylko Franciszek i Anioł. Sześcioskrzydły serafin opisywany w literaturze został zastąpiony w scenie młodym aniołem, symbolizującym Boską Miłość. Wydaje się, że Caravaggio odszedł od tradycyjnej ikonografii, aby wprowadzić do swojej kompozycji dodatkowe i nakładające się na siebie wątki franciszkańskie. Święty Franciszek Caravaggia upada do tyłu podczas modlitwy i otrzymuje wizję w stanie ekstazy, a nie radości połączonej ze smutkiem, jak opisywały to najwcześniejsze źródła. Innowacje Caravaggia pokrywają się jednak z opisem św. Franciszka autorstwa św. Bonawentury, który opisuje św. Franciszka pogrążonego w takiej kontemplacyjnej ekstazie, że oddalił się od samego siebie, dostrzegając rzeczy wykraczające poza śmiertelne zmysły. Zarówno wcześniejszy obraz Caravaggio, który ukazywał Franciszka zatopionego w modlitwie, jak i ten są metaforami Franciszkowej tęsknoty za śmiercią na tym świecie i duchowym odrodzeniem w Chrystusie poprzez Jego płonącą miłość. Caravaggio obrazowo ilustruje doświadczenie Franciszka poprzez skojarzenie ze znanymi słowami św. Pawła: „Albowiem miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro Jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli. A właśnie za wszystkich umarł po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał.” (2Kor 5,14-15).

Franciszek na obrazie Caravaggio niemalże umiera, aby po naznaczeniu stygmatami narodzić się na nowo. Nawet śmierć cielesna nie zakończyła drogi Franciszka. Wymownie ilustruje to napis na epitafium nagrobnym św. Franciszka podyktowanym przez papieża Grzegorza IX, który kanonizował Franciszka w 1228 r. i był jego przyjacielem przez wiele lat. Słowa na epitafium brzmią: „Serafickiemu, katolickiemu i apostolskiemu Franciszkowi, wybitnemu ze względu na jego wzniosłą pokorę; podpora chrześcijaństwa, Naprawca Kościoła; którego Ciało, nie będąc ani martwe, ani żywe, otrzymało znamiona ukrzyżowanego Chrystusa. Papież, opłakując, radując się i wywyższając w jego nowych narodzinach, z jego rozkazu, jego ręki i jego hojności, wzniósł ten pomnik 16 sierpnia 1228 r. Przed śmiercią był martwy, po śmierci żyje.

Stygmatyzacja była kulminacją miłości św. Franciszka do krzyża. Tak jak już na początku swojego powołania Bóg wycisnął w ciele Franciszka niewidzialne rany, tak u końca jego życia naznaczył go widzialnymi ranami, które nosił on na dłoniach, nogach i na swoim boku. Stygmaty, czyli ślady męki, cierpienia i śmierci Jezusa. Znaki nie tylko śmierci, ale przede wszystkim znaki miłości Boga do człowieka. Przez stygmatyzację św. Franciszek tak się upodobnił do Chrystusa, że papież Pius XI nazwał go „drugim Chrystusem” (Alter Christus), a Jan Paweł II mówił, iż Franciszek był „ikoną Ukrzyżowanego Chrystusa”.

NASZA ODPOWIEDŹ

Patrząc na św. Franciszka i stygmatyzację możemy zadać sobie kilka pytań i szukać na nie odpowiedzi.

Czy akceptuję krzyż?

Widzieliśmy za przykładem św. Franciszka, jak w jego życiu ustawicznie obecny był krzyż wyryty w sercu, który towarzyszył mu od początku jego powołania w San Damiano, aż po stygmatyzację na górze Alwerni. Nam też w życiu towarzyszy krzyż. Jest z nami od początku do śmierci. Ten znak czynimy na dziecku, które zostaje przyniesione do chrztu świętego przez swoich rodziców. W tym znaku otrzymujemy rozgrzeszenie, ten znak czynimy każdego dnia na swoim ciele, rozpoczynając czy kończąc dzień, posiłek, modlitwę: „W imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego”.

Krzyż powinien nam nie tylko w życiu towarzyszyć, ale powinien stać się częścią mojego życia. Jestem chrześcijaninem, moim znakiem rozpoznawczym jest krzyż. Uczmy się od św. Franciszka miłości do krzyża i ukrzyżowanego. Przytulmy się jak św. Franciszek do krzyża, który ma być dla nas nie tylko znakiem ukrzyżowania i śmierci, ale przede wszystkim znakiem wielkiej miłości Boga do człowieka.

Czy potrafię przyjąć cierpienie?

Krzyż, o którym mówimy jest często także utożsamiany z cierpienie, bólem, chorobą, trudami podeszłego wieku, sytuacją opuszczenia przez najbliższych – śmierć ludzi, których bardzo kochaliśmy, a którzy zostali już powołani do wieczności. To wszystko są krzyży naszego życia. Czy potrafimy te sytuacje zaakceptować, przyjąć, pogodzić się z nimi? Jak pięknie napisała Alice von Hildebrandt w książce „Listy do wdowy” – „Krzyż albo nas przygniata – jeżeli niesiemy go w zły sposób, albo sam nas niesie.” To, że krzyż dotyka każdego z nas nie ulega wątpliwości, ale wiele zależy od tego, w jaki sposób krzyż – cierpienie przyjmiemy. Czy pozwolimy się przytłoczyć krzyżowi, czy otworzymy na niego swoje ramiona, zaakceptujemy, zgodzimy się na niego, pozwolimy się prowadzić przez ścieżki, które przygotował nam Bóg. Cierpienie z kimś podzielone jest połową cierpienia. Cierpienie zaakceptowane jest o połowę lżejsze.

Czy potrafię uwielbiać Boga?

Bardzo ważny szczegół, na który warto zwrócić uwagę, to fakt, iż Franciszek po stygmatyzacji nie zamknął się w modlitwie i kontemplacji, ale szedł dalej w życie niosąc swoje cierpienie, a przez nie i łaskę Bożą. Jest wiele miejscowości we Włoszech, które chlubią się, że u nich był Franciszek stygmatyzowany. Jest wiele cudów, które zadziały się po stygmatyzacji, a które opisują „Źródła franciszkańskie”, czy „Kwiatki św. Franciszka”. To po stygmatyzacji św. Franciszek pisze pieśń pochwały stworzenia – „Hymn słoneczny”. Wtedy, gdy już był dotknięty cierpieniem, bólem i chorobą. To po stygmatyzacji idzie, aby pojednać zwaśnionych – biskupa Asyżu i burmistrza miasta. Naznaczony cierpieniem staje się apostołem pokoju i uwielbienia Boga.

Jaka jest nasza postawa w sytuacji cierpienia i krzyża, który nas dotyka? Czy potrafimy być głosicielami pokoju, czy potrafimy jeszcze w takich sytuacjach dostrzegać innych i ich potrzeby, czy potrafimy uwielbiać Boga i modlić się dziękując za łaskę cierpienia? Czyż właśnie wtedy, gdy był u schyłku swojego życia nie nazwał śmierć swoją siostrą, jakby ją chciał oswoić, zaakceptować, przyjąć i równocześnie podziękować Bogu także za nią, bo ona prowadzi nas do spotkania z Panem, aby żyć na wieki.